Rano podjechałem w górę strumienia i trochę zgubiłem szlak, resztę trzeba było nieco zaimprowizować, jadąc na przełaj. Wylądowałem nad jeziorem Har, zatem zrobiłem prawie-że-kółko wokół góry Cengel Chajrchan.
Wpakowałem się na okalające wzgórze, z którego widać dolinę czterech jezior. Niestety, tam zaczyna się burza, a ja jestem na grzbiecie, także szybko szukam drogi w dół. Wybrałem szlak z ruskiej sztabówki, co nie było najlepszym wyjściem.
Zjechałem kawał w dół po bardzo ostrym nachyleniu i wpakowałem się w coś, co mogę określić mianem „ścieżki dla kóz”. Trochę musiałem się pokręcić, aby znaleźć stamtąd wyjście, bo pchać roweru z powrotem pod górę, to już mi się nie chciało. Za to miałem spacer po krzakach z zaciśniętymi klamkami i otwieranie bramy w ogrodzeniu przy czyjejś chałupie. W tym całym bajzlu rozpina mi się łańcuch, a spinka leci w krzaki. Szlag, muszę dopiąć dodatkowe ogniwa i skuć łańcuch w dwóch miejscach.
Dojechałem do doliny rzeki Khovd, głównej trasy w rejonie. Burza mnie w końcu dopada, ale tutaj mam przynajmniej trochę osłony. Udaje mi się dojechać do miasteczka Cengeł, gdzie mogę zjeść coś ciepłego i udać się za zabudowania na nocleg.