Rano na namiocie osiadła mgła. Jednak dosyć szybko przyjemnie przygrzało słońce. Ruszam w drogę, która przecina park narodowy Llanos de Challe.
Pierwsze wypatrzone kondory przy budkach informacyjnych parku. Jeszcze nie wiem, że dalej będzie ich pełno i będą łazić jak kurczaki.
Następny postój, Carrizal Bajo. Niegdyś spora miejscowość, po zamknięciu kopalni i trzęsieniu ziemi, ostała się tylko jako większa rybacka osada.
Zaczyna się codzienna porcja wiatru. Ponieważ wieje głównie od zachodu i południa, jest to dla mnie zazwyczaj korzystne. Asfalt się kończy, ale większość trasy to tzw. „Pavimento Básico”, czyli powierzchniowo utwardzony grunt. Na szerokich oponach jedzie się po tym jak po asfalcie, więc z górki i z wiatrem w plecy, licznik przebija 80 km/h. Właśnie na takim zjeździe rozwalam przedni hamulec. Dobrze, że jest tylny.
Droga jest stopniowo modernizowana i asfaltowana. Oznacza to zaoranie starego szlaku i masę pyłu. Droga odbija trochę na zachód i już tak łatwo się nie jedzie. Trzeba uzupełnić kalorie. Aby nie jeść tuńczyka z puszki wraz z piachem, chowam się za przydrożną kapliczką. Po środku niczego, taki obiekt może być całkiem funkcjonalną rzeczą.
Następnego dnia docieram do kolejnej osady, Puerto Viejo. Faktycznie, „wiejo” i nic tutaj nie ma. Jadę dalej, ale pewien szczegół mnie zblokował.
Tak, brak mostu stanowi pewne utrudnienie. Nie chciało mi się moczyć nóg, więc kawałek drogi objechałem. Przede mną duża miejscowość, Caldera. Port dla Copiapo i kurort w sezonie. Za miastem jest kawałek autostrady na drodze nr 5. Alternatyw brak, więc trzeba jechać. Jest szerokie pobocze, także jedzie się przyzwoicie.
Droga obsługuje kopalnie, więc przewozy gabarytów nie są rzadkością.
Przed miastem Chañaral znajduję nietypowe miejsce na nocleg. Są to przygotowane wiatki z grillem. Całkiem przyjemne miejsce. Jest nawet oświetlenie.
Rano wstając z namiotu przywitał mnie właśnie ten widok. Kondor na latarni. Na wszystkich pozostałych również siedziały pojedynczo, niczym kury na grzędach.
Wjeżdżam do pobliskiego Barquito, by uzupełnić zapasy. Tutaj również jest końcówka linii kolejowej i stary rdzewiejący skład na bocznicy. Raczej już nie pojedzie.
Za Chañaral można odbić na boczną drogę przez park Pan de Azúcar. Teoretycznie jest jakaś opłata za wejście, ale na bramkach hulał wiatr. Chyba również nie sezon.
Z parku droga wiedzie w górę, z powrotem do Panamericany. Zajeżdżam do baru, by coś zjeść i spotykam Kanadyjczyka, który jedzie z Montrealu. Wspominam o drodze przez park, ale wszyscy jadący tą trasę dość kurczowo trzymają się asfaltu. Ja na szczęście mogę zaraz odbić w bok, do Cifuncho, na boczną drogę.