Nadszedł w końcu poniedziałek, a przede mną kolejna pieprznięta granica do przejechania. Przed przejściem spotykają się dwie drogi, tranzyt węgla z kopalni i tak zwana cała reszta. Z rana kolejka aut stoi przed szlabanem. Kierowcy, którzy zebrali się przed nim, sugerują mi, żebym przerzucił rower przez ogrodzenie. Ja tam się spieszyć nie zamierzam, choć powinienem.
Po dłuższym czasie pojawia się strażnik i otwiera ogrodzenie. Do właściwego przejścia jest jeszcze z sześć kilometrów, kawalkada rusza. Przed bramami marszrutki wyrzucają mrówki wraz z barachłem wszelakim. Teraz wszyscy czekają na otwarcie bram. Warto zająć dobre miejsca, bo teatr będzie przedni.
Jakaś celniczka otwiera bramę i chce wpuszczać pojedyncze osoby. Tłum ma jednak inne plany, gdy brama się otwiera, ludzie napierają, a celnicy dają sobie spokój. Następny punkt obrony to budynek celny, gdzie sprawdzane są papiery. Tutaj drzwi jest trochę łatwiej kontrolować. Ja oparłem rower o krawężnik, usiadłem sobie w półcieniu i obserwowałem przedstawienie. Burdel nieziemski. Po łącznie paru godzinach zgłodniałem, więc wyciągnąłem puszkę z rybą, chleb i wszamałem drugie śniadanie. Jeden z celników zauważył, że coś nie bardzo pasuję do reszty towarzystwa, spojrzał w paszport i wpuścił mnie od tyłu kolejki. Jeszcze tylko pobieżne zerknięcie co ja takiego ciekawego mam w sakwie ramy i siup, jestem po drugiej stronie.
Chińczycy już dokładniej sprawdzają bagaż i trzeba go przepuścić przez skaner. Chwilę się schodzi, żeby rozsupłać sznur od sakw. Zawartość jednej sztuki budzi zainteresowanie. Paczka baterii na ekranie wygląda jak amunicja. Wyjmuję zawiniątko i pokazuję, celnik się uśmiał. Zabawne, że identyczne zawiniątko miałem w samolocie i nikogo to nie obchodziło?
Po kontroli bagażu trzeba się udać do budynku przejścia, wtaszczyć rower po schodach. Tutaj są bramki, trochę jak na lotnisku. Jednak moja osoba budzi zainteresowanie, także mam priorytetową obsługę, a celnik pomaga w przetarganiu bagażu.
Uff, jestem po drugiej stronie. Siedem i pół tysiąca kilometrów pękło. A to dopiero połowa tej drogi!