Przez kaniony i góry

Mały odpoczynek po powrocie z El Misti i ruszam dalej. Przede mną droga na północ przez Andy, przez krajobrazy, których próżno szukać gdziekolwiek indziej na świecie.

Trasa jest wariacją trasy z bikepacking.com. Drogi są ciągle modernizowane oraz budowane na nowo, więc przed wybraniem się na miejsce warto zweryfikować informacje, między innymi na stronach peruwiańskiego ministerstwa transportu (MTC). Szacunek 15 dni na trasę, w przeciwieństwie do wielu innych, nie jest „z dupy”. Teren nie jest łatwy do jazdy, szutrowe drogi, przewyższenia i wysokość bezwzględna robią swoje. Z pewnych przyczyn, mi zajęło to nawet dłużej, ale o tym już za parę akapitów.

Po krótkim odpoczynku wyjeżdżam z miasta

Pierwsze zadanie przede mną, wydostać się z Arequipy. Ostatnie spojrzenie z punktu widokowego w Yanahuara i ruszam w górę, w stronę starej wylotówki. Droga prowadzi zachodnią stroną rzeki Chili, pomiędzy wulkanami. Podczas wspinaczki na El Misti miałem okazję przypatrzeć się jej przebiegowi.

Na początek północne dzielnice, a potem przedmieścia. Przed końcem normalnych zabudowań wpadam jeszcze na obiad i uzupełnienie wody. Dalej zaczynają się serpentyny i dzika zabudowa. Tutaj colectivos jeszcze jeżdżą. Asfalt kończy się wraz ze skrętem na hydroelektrownię na rzece Chili, dalej jest pusta, szutrowa nawierzchnia.

El Misti z boku

Oprócz widoków na dwa wulkany, należy zachować ostrożność, bo droga jest soczyście zapiaszczona. Nawet minąłem punkt z robotnikami naprawiającymi drogę, ale raczej nikt jej modernizował nie będzie, obecna droga do Juliaca okrąża wulkan Chachani od zachodu. Tamtej trasy nikomu bym na rower nie polecił, zatem warto powoli przeczołgać się tędy, bez ruchu tranzytowego.
Pomimo pustkowia, ciężko jest znaleźć dobre miejsce na namiot, takie bez kolczastych roślinek. Tłukę się do zachodu słońca, aż tracę powietrze w oponie. Cóż, pora na trochę spaceru przy świetle czołówki. Znajduję kawałek piachu przy jednym z zakrętów i rozstawiam się z namiotem. Łatanie opony zostawiam na jutro. Wjechałem na 4 tysiące metrów i z powrotem jestem na Altiplano.

Śniadanie zjedzone, można naprawiać koło. Znajduję dziurę, zaklejam łatą. Zwijam namiot, chcę ruszać, znowu nie ma powietrza w oponie. Źle skleiłem? Nic z tych rzeczy, była druga dziura, w innym miejscu. Także dwie godzinki poszły.

Te peruwiańskie są znacznie mniej bojaźliwe

Czas na resztę pustej drogi. Względnie płaska i dobrze się jedzie. Mijam kolejno skręty na tamę Aguada Blanca i wschodnią drogę na Chachani. Są też z powrotem wikunie, o wiele mniej bojaźliwe niż te w Chile. Nie za bardzo przejmują się rowerzystami.
Dojeżdżam do głównej drogi, w miejscu krzyżówki jest punkt postoju dla kierowców. Kilkanaście budek z jedzeniem i drobnymi sklepikami. Żal nie skorzystać i nie zjeść obiadu.

Skręcam na drogę do Chivay. Po krótkiej chwili zatrzymuję się, by zdiagnozować problem z przerzucaniem biegów. Cóż, na krótkim odcinku pancerz od tylnej przerzutki zaczął się rozwarstwiać, a druty wyszły z końcówki i zablokowały manetkę. Wyjmuję linkę, skracam pancerz i przeciągam raz jeszcze. Jest lepiej, mogę jechać dalej.

Obijam z asfaltowej drogi do Chivay na szutrową drogę przez płaskowyż. W tym momencie była przebudowywana i poszerzana, jest spora szansa, że już może mieć wylany asfalt.

Burza na horyzoncie i boczny wiatr

Pogoda nieco się psuje, z oddali widzę burzę. Wiatr też się wzmaga, na szczęście z boku. Zakładam na siebie następną warstwę, starając się nie zgubić niczego na wietrze. Dojeżdżam bez deszczu za niską przełęcz i chowam się z namiotem za skałami.

Fragment asfaltu do Sibayo

Następnego dnia jest już pogodnie, mogę zjechać w dół do doliny rzeki Colca. Blisko rzeki jest nawet trochę asfaltu, bo to turystyczny rejon. W Sibayo jest postój autobusów i taksówek, można coś zjeść przy okazji.

Na szczęście nie sezon i żadnego nie spotkam

W niższej części wioski, dla turystów została przygotowana tradycyjna zabudowa. Oprócz mnie, nikt nie wygląda jakby przyjechał z daleka. Wyjaśnia to tabliczka informacyjna, przypominająca, że zbliża się pora deszczowa. A może już jest?

Rzeka Colca w górnym biegu jest jeszcze bardzo długa

Pora wjechać ponad wioskę,by przejechać na drugą stronę wododziału. Rzeka Colca wpada do Pacyfiku, a ja udaję się na chwilę w stronę zlewni Amazonki. Przede mną wysoka przełęcz i kolejne burzowe chmury. Deszcz dopada mnie w połowie drogi, robię sobie postój z boku drogi, by nie zaliczyć jakiegoś pioruna wyżej.

Jeszcze kawałeczek w górę

Po około pół godziny mogę ruszyć dalej. Przełęcz 4700 zaliczona i mogę zjechać na drugą stronę. Przed rzeką Hornillos znajduje się mała wioska z centralnym placem. Zatrzymuję się i lokalizuję jadłodajnię. Po chwili zjawia się stara Indianka, u której mogę zjeść późny obiad. Za wioską mam przymusowy postój, bo tutaj też modernizują i poszerzają drogę. Jadę jeszcze kawałek dalej, by nikt mi nie hałasował w nocy. Miejscówka okazała się całkiem przyjemna.

Kolejna fajna miejscówka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.