Ruszyłem ponownie w drogę, tym razem bez siłowej jazdy. Droga w dół doliny jest do asfaltowania, ale z tym jeszcze im się sporo zejdzie, dopiero ułożyli kawałek na wylocie z miasta. Reszta to szutrówka w lepszym lub gorszym stanie. Autokary tędy jeżdżą. Dodatkowo zaliczyłem małą wywrotkę. Chcąc przykopać kundlowi, straciłem równowagę na szutrze i wygiąłem róg kierownicy. Poza tym strat brak, a mały szczekający dziad uciekł od niespodziewanych atrakcji.
Dojeżdżam na spokojnie do następnej miejscowości, Andagua. Położona w dolinie wygasłych wulkanów, może niedługo mieć znacznie większy ruch turystyczny. Do tej pory droga dojazdowa była ślepa, teraz z kanionu Colca jest przejezdna trasa, której szlak przejechali znajomi z kwestiaszlaku.pl
W Andagua też biorę pokój, tym razem dla przestrzeni do naprawy GPSa. Gumowy przycisk od włączania popękał i wpadł do środka. Igłą wyciągam resztki gumy, resztę przycinam na krawędzi nożem. Jako materiał na wypełnienie powstałej dziury stosuję kawałek plastikowego klocka wyciętego z klamerki do ubrań.
Całość zaklejam jeszcze taśmą, zostawiając luz, by nowy „przycisk” mógł odbić po wciśnięciu. Kolejne drutowanie uskutecznione, a GPS sprawny do dalszej jazdy, choć już przestał być wodoodporny. Idę jeszcze coś zjeść i mogę w spokoju poczekać do jutra z dalszą jazdą.
Nadszedł czas próby, bo mam teraz kawał podjazdu przed sobą. Z 3500 na 4800 w górę. O tyle łatwiej, że do zrobienia po asfalcie.
Pokręcone agrafki weszły jak marzenie. Ruch samochodowy jest minimalny, bo zakręty nie nadają się dla kopalnianych ciężarówek. Te dalej tłuką się szutrami Altiplano. Ja za to mogę zameldować się na szczycie i podziwiać największy lodowiec strefy tropikalnej na wulkanie Coropuna
Szutrówka na wschód od Coropuny jest w dobrym stanie i jest bardzo jezdna. Jedyne co spowalnia jazdę, to przekraczanie strumieni wypływających z lodowca. Dopiero pod końcówkę droga robi się dziurawa.
Docieram do głównej drogi do Cotahuasi. Ta aktualnie jest w przebudowie, pełna drobnego żwiru, przygotowanego pod asfalt. Jedzie się po tym średnio. Na kawałku drogi w dół, zaczyna mi zaciągać łańcuch. Kurwa. Nie jest dobrze. Czym prędzej odbijam w bok, czas na odpoczynek, jutro zobaczę co jest grane.
Ponieważ najcięższy odcinek trasy mam ciągle przed sobą, to fajnie byłoby mieć sprawny rower. Rozbieram tylną piastę. W środku niby wszystko na miejscu, łożyska nie mają luzu. Czyszczę i smaruję całość na nowo. Składam ponownie i zakładam na rower. Jadę kawałek, wszystko niby działa. Przede mną długi zjazd w dół, na testy jak znalazł. Co finalnie jest grane w tylnym kole, dowiem się wiele kilometrów stąd. Teraz czas na najgłębszy kanion świata.
Zjazd na szczęście jest wyasfaltowany i w większości w dobrym stanie.To ponad dwa tysiące metrów w dół. Na dole jest znacznie cieplej.
W miasteczku spotykam ledwo kilku turystów, tłumów nie ma. Jest to kolejne miejsce zaopatrzeniowe, można zjeść i kupić co nieco przed drogą.
Zjeżdżam na sam dół i jadę do ostatniej miejscowości z asfaltowym dojazdem, Alca. Biorę pokój, by ruszyć z rana w cięższą drogę w górę rzeki.